Śliskie palce, małe płuca, kuszący uniwersalizm Lorelei z Weissbierem w dłoni… Leje, wieje, kapie, praży niemiłosiernie…, od czasu do czasu infekcja się jakaś przypląta, czas również oddziałuje niekorzystnie na medialno-kolokwialny „peak performance”. Alter ego hybrydy wspinacza eksportowego udaje się na podbój ciągów geometrycznych. Nadzieje i pragnienia magnifikacji personalnej wypowiadają wojnę zjawisku globalnego „nemezis”, które to twardo negocjuje swoją cenę za współpracę. My tutaj musimy przecież wiedzieć, że tam naprawdę jest ciężko, a pomimo to przeciwności nie mają szans. Sezon trwa nieustannie i tylko zawodnicy się przegrupowują. Wspinacz rodak podporządkował sobie i wytresował medialnie ogół czynników, które to na płaszczyźnie racjonalnej uniemożliwiają wspinanie… Wrzask aklamacji środowiskowej dopomina się o bisy.
A w mojej głowie zwykłe: nie próbuj…, rób!!!